środa, 23 lutego 2011

Matematyka w języku, matematyk w jego użytkowniku

W filmie Rona Howarda pod tytułem Piękny umysł jest kilka różnych scen, w których widzimy, jak główny bohater, wybitny matematyk John Nash dostrzega wewnętrzną harmonię w pozornym chaosie: wzór z krawata kolegi to światło odbite w kieliszkach plus plasterki cytrusów; w długich kolumnach cyfr na tablicach podświetlają się pewne powtarzające się sekwencje, które widzi tylko piękny umysł, a których nie dostrzegają umysły pospolite. Oglądam te sceny z niesłabnącą ekscytacją; i z przekonaniem, że ten sam piękny umysł, który matematyzuje otaczający świat, ta sama wrażliwość na wzorzec i zdolność analizowania i abstrahowania towarzyszy nauce i przetwarzaniu języka.
Gdyby nie nasz piękny umysł, już w dzieciństwie nie udałoby nam się uporządkować językowego szumu wokół nas. Słowo „szum”, „hałas” czy „chaos” jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ tak właśnie pierwszy język musi się jawić dziecku, bo skąd – obcując z mową ciągłą – ma ono wiedzieć, gdzie kończy się jedno słowo a zaczyna kolejne. Mimo to, mały człowiek potrzebuje zaledwie pięciu lat obserwacji i eksperymentów, aby opanować język ojczysty w formie eleganckiego systemu o matematycznej precyzji. Efektem naszego nieustannego analizowania danych, dostrzegania analogii, kategoryzowania i klasyfikowania jest wszak potężna trzyczęściowa architektura, której filarami są fonologia, składnia i semantyka kodu, którym bez wysiłku posługujemy się na co dzień.
Ostatnie stwierdzenie sytuuje moje dzisiejsze rozważanie bardzo blisko Noama Chomsky’ego. Nie jest to do końca moją intencją, ale na tym etapie rozważań przystanek „Chomsky” wydaje się bardzo stosowny. Skoro mowa o matematyce w języku, Chomsky’emu należy się pełna uznania wzmianka, bo to dzięki niemu właśnie lingwistyka przekształciła się z nauki „miękkiej”, uprawianej przez psychologów, socjologów i antropologów w opartą na matematyce naukę „twardą”. Rewolucja Chomsky’ego oznaczała nie tylko prestiż dla dziedziny uważanej dotąd za czysto humanistyczną;  umożliwiła także postęp w badaniach nad sztuczną inteligencją[1] i w lingwistyce matematycznej.
Mimo to, w moich rozważaniach o matematyce w języku Chomsky będzie wątkiem pobocznym. Z dwóch powodów. Po pierwsze, mimo zamiłowania do matematyki per se, jako filolog czuję się odrobinę onieśmielona wobec zapisu w stylu[2]

nasza gramatyka zawiera reguły postaci
                                                                          
f -> c # ^S^ # y/a - b#


tj. reguły, które wprowadzają egzemplarze szeregu wyjściowego do szeregów derywowanych za pomocą innych reguł z szeregu wyjściowego


Co więcej – i co ważniejsze – dążąc do skonstruowania matematycznej teorii języka, Chomsky zupełnie pominął wszelkie społeczne i kulturowe jego aspekty, koncentrując się wyłącznie na mechanice, a w szczególności na abstrakcyjnej strukturze naszego kodu. W efekcie matematyka językowa Chomsky’ego nie przewidziała sytuacji typowej dla kontaminacji czy metafor, w których dwa plus dwa nie równa się cztery, lecz 3, lub 5, lub ... . Reasumując, model Chomsky’ego to nie do końca ta matematyka w języku, o którą mi chodzi.  Mam bowiem na uwadze nie rygor reguł, ale pewien sposób patrzenia na język – patrzenia jak John Nash – dzięki któremu dostrzegamy wzorce, abstrahujemy schematy, i stosujemy te ostatnie w innych przypadkach użycia języka.
Faktem jest, że niektóre gromadzone przez nas kategorie mają charakter zbiorów rozmytych (na przykład kolory; kto wie, gdzie kończy się niebieski i zaczyna zielony?); co więcej, obserwowane przez nas wzorce chodzą czasami krętymi ścieżkami. Dajmy na to, japoński morfem HON[3] stosowany,  gdy mamy do czynienia z długimi, cienkimi przedmiotami, pojawia się także, gdy mowa o: martwej rybie; rodzaju uderzenia w baseballu; rozmowach telefonicznych; programach radiowych i telewizyjnych; oraz zastrzykach. A nasz wewnętrzny John Nash, patrząc na pozornie niepowiązany zbiór powyżej, widzi analogie: nakładające się wzorce łączące wszystkie powyższe znaczenia w sensowną całość.
Bez tego matematyka w nas nie moglibyśmy w dzieciństwie odnaleźć sensu w kakafonii dźwięków, jaką początkowo jest dla każdego z nas język ojczysty; nie udałoby nam się również uczyć języków obcych w latach późniejszych, zwłaszcza ich gramatyki. Ci, którzy czują, że ta ostatnia przychodzi im szczególnie łatwo, mogą za to podziękować swojemu wewnętrznemu matematykowi. A w jakiej formie jest Twój językowy John Nash? Możesz to sprawdzić – między innymi – tutaj, wykonując zadania z olimpiad lingwistyki matematycznej.


[1] Por. Devlin, K. 1999. Żegnaj Kartezjuszu. Rozstanie z logiką w poszukiwaniu nowej kosmologii umysłu. Warszawa: Prószyński i S-ka.
[2] Por. Lyons, J. 1998. Chomsky. Warszawa: Prószyński i S-ka; str. 219
[3] Por. Lakoff, G. 1987. Women, Fire, and Dangerous Things: What Categories Reveal about the MindChicago: Chicago University Press

piątek, 18 lutego 2011

Wymaksić rogala na poziom epika

Po raz kolejny napiszę o innowacjach, bo innowacje – zwłaszcza te zamierzone i udane – zachwycają mnie w języku najbardziej. Z jednej strony, dlatego że zazwyczaj towarzyszy im formalna i poznawcza kontaminacja, a tę uważam za szczególnie ożywczą; z drugiej strony, podziwiam innowacje, bo mówią nam bardzo wiele o tym, jak nasz ludzki umysł przetwarza nasz ludzki język.
Dziś rzecz będzie o odmianie neologizmów, czyli o fleksji. Steven Pinker w książce Words and Rules – w której rozważa problem dwóch współpracujących systemów przetwarzania językowego: (1) opartego na regułach i (2) odwołującego się do analogii – stawia tezę, iż w przypadku fleksji przetwarzanie analogiczne dotyczy przede wszystkim elementów w języku zasiedziałych (czasowniki nieregularne), podczas gdy wszelkie innowacje przetwarza się w oparciu o istniejący system reguł. Tezę powyższą udowadnia Pinker za pomocą niezliczonej ilości różnych przykładów sufiksacji (liczba mnoga; czas przeszły, itd.) ... pochodzących z języka angielskiego. W związku z powyższym, uznam tę tezę za słuszną ... dla języka angielskiego. W eseju o językach i kodach pisałam o tym, że w różnych językach morfo-składnia może być bliżej lub dalej od tego końca continuum, który określamy jako „kody twarde”. Pinker pokazał, że przykładem języka twardszego fleksyjnie może być angielski, w którym innowacje rządzą się przede wszystkim regułami; polska fleksja natomiast jest w dużej mierze oparta nie na regułach, lecz na wzorcach; tymi ostatnimi właśnie kierujemy się w odmianie neologizmów w języku polskim.
Wzorców odmiany mamy bardzo wiele. Jest ich 25 dla deklinacji – pisałam o tym w eseju „Tako rzekłu Phoebe”. Koniugacja – o której dzisiaj – to z kolei 11 wzorców plus wyjątki. W związku z powyższym, jeśli w języku polskim pojawi się nowy czasownik, będzie on odmieniać się według jednego z wzorców; albo jak któryś wyjątek. Wybór duży, toteż ostatecznie o modelu koniugacji neologizmu zadecydują: statystyka, czyli częstotliwość użycia wzorca; lub opisany ostatnio efekt inżyniera Mamonia, czyli nasze przekonanie o tym, na ile silne jest podobieństwo (fonologiczna analogia) między naszą innowacją a konkretnym istniejącym już czasownikiem (odmieniającym się według pewnego wzorca). Co ostatecznie wygra w użytkowniku: intuicyjny statystyk czy inżynier Mamoń? Przeważnie, jak widać na podstawie listy neologizmów (w tabeli, poniżej), górę bierze statystyk; chyba, że piosenka, którą znamy jest naprawdę przebojowa.
I jeszcze słowo o rzeczonej liście: tak naprawdę dzisiejszy wpis jest tylko pretekstem, żeby ją zamieścić, ponieważ jest zachwycająca językowo. Jej zawartość to tylko fragment jednego z wielu socjolektów: socjolektu WOW[1]a, z którym sama obcuję stosunkowo najczęściej (choć wtórnie ;-)), a który posiada wszystko, co mnie w języku fascynuje: ma oparcie w istniejącym systemie (reguł i wzorców, w proporcjach właściwych dla każdego języka) czyli stabilność, a jednocześnie odzwierciedla giętkość umysłu, który go stworzył i który go przetwarza; a ponadto zawiera bardzo wiele środków stylistycznych, takich jak omawiana onegdaj paranomazja, której przykładem jest tytułowy rogal[2].
CZASOWNIK
ZNACZENIE
Statystyka Google[3]  (kwerenda z dn. 26/12/2010)
1 OS L. POJ CZAS TER. /WZORZEC KONIUGACYJNY[4]
koksić/koxić
maksić/x (kogo co); wymaksić/x
wytrenować do granic możliwości
21200 / 952
253 / 12
86 / 3
ja makszę/kokszę
Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)

ekspić/expić
zdobywać doświadczenie
3870 / 37600
ja ekspię
Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)
grindować/grindzić
przebywać stale w jednym miejscu i zabijać te same respawnujące postaci
4540 / 181
ja grinduję/ grindzę
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
/ Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)
noobić/nubić
lamić
kiepsko sobie radzić

2320 / 217
138000
ja noobię/nubię
Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)
ninjować/nindżować
oszukiwać przy pobieraniu trofeów
128 / 3
ja ninjuję/nindżuję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
kampić (gdzieś)
przebywać stale w jednym miejscu i zabijać przeciwników
63400
ja kampię
Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)
rushować
atakować w stylu kamikadze
397
ja rushuję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
healować/healać
(kogo co)
leczyć (rany)
7190 / 1140
ja healuję/healam
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
/ Grupa I* (n.p.: KOCHAM)
flamować/flamić
wdawać się w pyskówki; marudzić (z ang. flame wars)
1280 / 398
ja flamuję/ flamię
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
/ Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)
spamować/spamić
robić stale to samo celem irytowania kogoś
172000 / 108000
ja spamuję/ spamię
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
ressować (kogo co)
wskrzesić
169
ja ressuję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
depeesować/depeesić
zadawać obrażenia (z ang: damage per second)
30 / 1
ja depeesuję/depeeszę
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
cheatować/czitować
oszukiwać
70600 / 12300
ja cheatuję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
bugować
oszukiwać przez wykorzystanie błędu w strukturze gry
49600
ja buguję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
glitchować/gliczować
oszukiwać przez wykorzystanie błędu w strukturze mapy
1110 / 121
ja glitchuję/gliczuję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
farmić (kogo co)
zbierać; gromadzić zabierać komuś
72900
ja farmię
Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)
gangować (kogo co)
napadać dużą grupą
4690
ja ganguję
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
respawnować kogo, co / się
pojawić się ponownie
3210
ja respawnuję (się)
Grupa IV* (n.p.: WIRUJĘ)
zdropić
upuścić tak, by inny gracz mógł podnieść
83800
ja dropię
Grupa VI (n.p.: TOPIĘ)


[1] World of Warcraft; gra sieciowa typu MMORPG; gracze posługują się żargonem opartym na zapożyczeniach. Dziękuję moim Synom za pomoc w przygotowaniu niniejszego wpisu. I ... nie, to nie znaczy, że kontrola rodzicielska zostanie zdjęta, Rafał.
[2] ang. rogue=łotrzyk
[3] liczby w rubrykach poniżej to liczba rezultatów dla danego słowa.
[4] Grupy oznaczone gwiazdką odznaczają się największą popularnością
(* oznacza, że ¼ wszystkich polskich czasowników odmienia się według tego wzorca).

piątek, 11 lutego 2011

Jak inżynier Mamoń

Z badań nad słownikiem wewnętrznym człowieka (za Words in the Mind: An Introduction to the Mental Lexicon autorstwa Jean Aitchison) wynika, że pod wpływem różnych słów, których naukowcy używają jako bodźców w testach, idziemy tropem skojarzeń bardzo indywidualnych, ale należących do pewnej ograniczonej liczby kategorii: kojarzymy (1) według kategorii gramatycznych (rzeczowniki uruchamiają rzeczowniki itd.); (2) części kolokacji i związków frazeologicznych („wszystkiego” jest bodźcem do „najlepszego”); (3) relacje semantyczne (hyperonimy: wróbel→ptak; hiponimy: ptak→wróbel; koordynaty/relacje współrzędne: wróbel→gołąb; meronimy: książka→rozdział; synonimy: ładny→śliczny; antonimy: dobry→zły); oraz – co ważne dla niniejszego wpisu – (4) na podstawie podobieństwa fonologicznego.
To ostatnie kryterium skojarzeń – jak wiemy z różnych studiów  dotyczących słownika wewnętrznego (powołuję się tu na Davida Singletona i Paula Mearę) – jest szczególnie typowe dla użytkowników, którzy jakiś język znają słabiej (ponieważ, na przykład, uczą się go jako obcego). Takie tory skojarzeniowe, wytyczane przez podobieństwo samych dźwięków, z pominięciem pozostałych wymienionych wyżej skojarzeń; tory idące „po wierzchu” (fonologicznie), zamiast głęboko (semantycznie lub składniowo), określa Singleton mianem the clang effect – efektu, który w wolnym tłumaczeniu można nazwać wiem-że-dzwoni-ale-nie-wiem-gdzie.
Na tym etapie rozważań zauważyć należy, iż dwa wspomniane rodzaje przetwarzania – płytkie i głębokie – nie muszą świadczyć o poziomie zaawansowania językowego osoby przetwarzającej, ponieważ są typowe dla całego gatunku ludzkiego. Wszystkie bodźce docierające do nas z otoczenia (do którego zalicza się także nasze, szeroko rozumiane, życie wewnętrzne) są przedmiotem „obróbki” dwojakiego rodzaju: przedpojęciowej, całościowej, angażującej emocje; i pojęciowej, wyższego rzędu, analitycznej czy rozumowej. Można w związku z tym mówić o dwóch współpracujących systemach przetwarzających[1].
Łącząc dwa powyższe wątki możemy trywialnie powiedzieć, że kto o języku nie ma pojęcia, przetwarza go przedpojęciowo: oba systemy przetwarzania, w które jesteśmy wyposażeni współpracują i wzajemna kompensacja jest jednym z elementów tej współpracy. Jednym, ale nie jedynym. Zestawianie ze sobą obiektów językowych podobnych formalnie a niepowiązanych semantycznie może wynikać nie tyle z braku kompetencji, co z kompetencji szczególnego typu, o czym była już mowa w eseju o syn-estetyce języka. W literaturze zamierzone sąsiedztwo dwóch współbrzmiących wyrazów posiada rangę artystycznego środka wyrazu zwanego paranomazją, której przykładem może być „buraka burota”[2] Mirona Białoszewskiego. W efekcie takiego współużycia, oba słowa rzucają na siebie nawzajem nowe semantyczne światło (Cherchez la femme; Bezblendnie? Niemożliwe). 
Swojego rodzaju paranomazja, choć in absentia[3], występuje dość często w najmłodszej polszczyźnie, gdzie pewne słowo x używane jest w znaczeniu y ze względu na podobieństwo formalne x do y (forma y aktywuje się wyłącznie na poziomie neuronowym, stąd określenie in absentia). Poniżej kilka przykładów ze słownika miejski.pl:

CEPTER (forma x) – głupek (znaczenie y) – przez podobieństwo do CEP (forma y) 
EMANUELO (forma x) – cześć (znaczenie y) – przez podobieństwo do EMA (od siema) (forma y)
FILANTROP (forma x) – popatrz! (znaczenie y) – przez podobieństwo do FILOWAĆ (forma y)
 LANSELOT (forma x) – szpaner (znaczenie y) – przez podobieństwo do LANSER (forma y)
LIPTON (forma x) – taniocha, byle co (znaczenie y) – przez podobieństwo do LIPA (forma y)
TRZYMPANS (forma x) – (pożegnanie) (znaczenie y)  – przez  podobieństwo do TRZYMAJ SIĘ (forma y)

Przykłady powyższe świadczą o tym, że oba wspomniane wcześniej systemy przetwarzania danych współdziałają nie tylko przez kompensację, ale również przez wzajemne wytyczanie sobie ścieżek.  Ścieżki te mogą być kręte, a nawet pokrętne: niektórzy z nas (Syn-estetyka języka) są tak neuro-okablowani, że lubią i umieją gromadzić podobne formy (przetwarzanie przedpojęciowe), po to, by następnie odnajdować wspólne lub pokrewne dla tych form znaczenia (przetwarzanie pojęciowe). Ale ścieżki te są również dość powszechne i dobrze wydeptane: wszyscy doświadczamy uczucia wiem-że-dzwonią-ale-nie-wiem-gdzie czy może – nazwijmy go, uzasadniając tytuł dzisiejszego wpisu – efektu inżyniera Mamonia[4]: najbardziej podobają nam się te piosenki, które znamy. W rezultacie, znajoma forma – wraz z przypisanym jej znaczeniem – „gra” nam w uszach, kiedy słyszymy formę do niej podobną. Krótko mówiąc (paranomazjując) podobne podoba się. Efektu Mamonia łapiemy się, jak tonący brzytwy, z braku lepszych skojarzeń; ale także, dzięki niemu właśnie, paranomazjujemy oraz podejmujemy ważne decyzje morfo-składniowe, na przykład dotyczące najlepszego wzorca odmiany dla neologizmu. Ale o tym – w kolejnym odcinku.


[1] Za: S. Chaiken and Y. Trope [eds]. 1999. ­Dual-process theories in social psychology. New York: Guilford Press. Polskojęzycznego Czytelnika odsyłam do: Kolańczyk, A. 1999. Czuję, myślę, jestem. Świadomość i procesy psychiczne w ujęciu poznawczym. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.; lub Neckar, J. 2003. Ujęcia dwusystemowe a nabywanie i funkcjonowanie doświadczenia indywidualnego. W: K. Krzyżewski [red]. Doświadczenie indywidualne. Szczególny rodzaj poznania i wyróżniona postać pamięci. Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagielońskiego; str. 173-183.
[2] Cytat pochodzi z wiersza Podłogo pobłogosław.
[3] Nazwa wymyślona przez analogię do metafory in praesentia/absentia, o których wkrótce.
[4] Zdjęcie, podobnie jak postać inżyniera Mamonia, pochodzi z filmu Marka Piwowskiego Rejs, a bezpośrednio z http://prawo-inzyniera-mamonia.debata.blog.pl/

środa, 2 lutego 2011

Na początku było słowo – a na końcu frazes?

Frazes to zwrot utarty, powtarzany przez wielu, nierzadko bez zrozumienia, bo duża częstotliwość użycia jakiegoś wyrażenia sprawia, że jego znaczenie blaknie. Czy wobec tego we frazesie może być coś zachwycającego?
Dla uczących się języków obcych frazesy/frazy/kolokacje mają niewątpliwą wartość użytkową: zapamiętujemy je, wiedząc, że z prefabrykatów buduje się (wypowiedź) szybciej niż z pojedynczych cegieł. Ale dla użytkownika rodzimego? W języku ojczystym większość z nas chce brzmieć niezwykle i oryginalnie, wryć się w pamięć współczesnych – a najlepiej również potomnych – frazami niezwykłymi, świeżymi, niepowtarzalnymi zrazu, a potem powtarza(l)nymi powszechnie. Wzruszają nas mistrzowie pióra, między innymi dlatego, że połączenia słów, które przelewają na papier są nowe formalnie, a przez to niewyświechtane znaczeniowo i intelektualnie pobudzające.
Zdecydowałam się na wpis o frazesie, ponieważ zachwycające w nim jest nie to, czym jest sam w sobie, ale czym może być dla naszych procesów poznawczych. Frazes jest swojski, znany, bezpieczny: wiemy, dokąd nas prowadzi, więc bezmyślnie – słowo-klucz w kontekście frazesu – dajemy mu wieść się w dobrze znanym kierunku. I tu pojawia się pole do popisu dla językowego twistu, zwrotu akcji, który – dzięki temu, że idziemy ufni i bezwolni w rękach frazesu – z zaskoczenia wiedzie nas na manowce. A kiedy już z utartego szlaku zejdziemy, otwierają nam się oczy na nowe, świeże znaczenia. Nie chodź po utartych drogach, bo się pośliźniesz[1]. Językowo prorocze.
Podobnymi twistami kończy się wiele Myśli nieuczesanych, z których kilka cytuję, łamiąc lecowe przykazanie XI „Nie cudzosłów” (bezblendne, prawda?):

        Niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia.
  Nie każda palma pierwszeństwa rodzi kokosy.
     I głos sumienia przechodzi mutację.


Interpretacja powyższych przypadków użycia języka mogłaby po raz kolejny zostać przeprowadzona w oparciu o teorię amalgamatów i pojęciowe blendy/kontaminacje, ponieważ zrozumienie całości takich wypowiedzi poprzedzić musi semantyczny skok. Ponieważ jednak o blendach było już wielokrotnie, postaram się poprowadzić Czytelnika inna drogą – drogą zeugmy.
Zeugma to figura retoryczna, która łączy ze sobą różne pojęcia, na przykład dwa (lub więcej) znaczenia słowa wieloznacznego; znaczenie dosłowne z przenośnym; konkretne z abstrakcyjnym. Najpopularniejszym spoiwem zeugmy jest składnia wypowiedzi. Stąd Kuczoka „panie co lepiej się rozbierają niż ubierają” czy „(b)rak poczucia humoru” (patrz Gry słowne) to nie tylko przykłady kontaminacji – formalnej i pojęciowej, o czym pisałam wcześniej, przykłady te cytując – ale i zeugmy właśnie. Zdarza się też, że elementem łączącym jest kategoria gramatyczna użytych słów; ich podobieństwo fonologiczne; lub pojedyncza forma, jeśli jest polisemiczna/homonimiczna.
Zeugmę spotykamy w aforyzmach , żartach, które bazują na wieloznaczności słów; oraz w filmowych one-linerach, jednozdaniowych dowcipnych kwestiach wypowiadanych przez bohaterów, w których spoiwem bywa kontekst sytuacyjny. Sama ostatnio wiele zachwycających przykładów tej figury stylistycznej znalazłam u Zbigniewa Kruszyńskiego. To, co w mojej ocenie Kruszyńskiego w tym względzie wyróżnia to fakt, że w jego książkach zeugma/aforyzm/one-liner są wtopione w tekst podstawowy, odrobinę na kształt –  toutes proportions gardées - sonetów w dramatach Szekspira. [2]. Poniżej kilka jeszcze przykładów cudzosłówstwa z Kruszyńskiego (z Kruszyńskim?) [3]:

Na plecach poczułem siekiery ich spojrzeń.
        Jakaś para kłóciła sie na plaży ponosząc głos, wyraźnie, ponad poziom morza.
Pokazują oboje na drzwi do przedpokoju, jakby to było wyjście z sytuacji.
        W szkole zbliżała się sesja egzaminów i nauka przybierała trudne, nieregularne formy czasownika.
Rano do łóżka podałem jej kawę, bez mleka i bez cukru, bez wstydu i bez pytań.

Na początku było słowo; potem był frazes; a na końcu była zeugma ;-).


[1] Ta i inne myśli nieuczesane – również tytuł wpisu – pochodzą od Leca (Stanisław Jerzy Lec, Myśli nieuczesane, Wydawnictwo Literackie 1987)

[2] Na przykład w dramacie Romeo i Julia prolog, prolog do aktu II czy pierwsza rozmowa Romea i Julii to sonety.
[3] Przykłady pochodzą z powieści Schwedenkräuter wydanej nakładem krakowskiej Oficyny Wydawniczej w 1995 roku. Zresztą u Kruszyńskiego nie tylko frazes z twistem zatopiony jest w tekście. Powieść ta – i inne – obfitują we fragmenty, które – gdyby je wyizolować – mogłyby wypełnić tomik poezji. Poniżej dwa przykłady (wersyfikacja – moja; w oryginale po prostu część akapitu):

Statystyki dowodzą: na jednego mieszkańca
przypada iks dokładnie odliczonych starców.
Statystyki jak zwykle stawiają rzecz na głowie:
to jeden iks mieszkaniec przypada na starców.
Opłacony z publicznych komunalnych funduszy,
urzędowy syn pięcioraczków ojców. (str. 44)

Czy misterne:
Czym jest mowa? Pracą kilku mięśni.
Wprawiamy je stopniowo w równomierne drżenie.
Nie w pojedynkę, w grupach, harmonijnie, chórem.
Obluzowana szyba w drugim końcu sali
odpowiedziała tym samym mruczeniem. (str. 61)