W zeszły poniedziałek wybrałam się na spotkanie katowickiego oddziału Komisji Językoznawczej PAN, na wykład Stanisława Gajdy p.t.: Ekologia języka polskiego. Prelegent umieścił ewolucję języka – jako takiego; polszczyzny; języka nauki w Polsce – na osi czasu, wskazując na pewne kamienie milowe rozwoju językowego i kulturowego ludzkości: pojawienie się i rozwój pisma (6000-600 p.n.e.) czy wynalezienie i upowszechnienie druku (XV-XVIIIw.). Argumentował przy tym, że rozwój polszczyzny wpisuje się znakomicie w dzieje języka w ogóle; a rozwój języka nauki polskiej – w rozwój polszczyzny. Wykład w sumie dość ciekawy – zainteresowanych odsyłam do publikacji prof. Gajdy – choć wspomnienie o nim ma być tylko pretekstem do rozważań nieco innej natury. Prelekcja przypomniała mi bowiem artykuł, który czytałam jakiś czas temu, i który dotyczył – jak wykład na spotkaniu KJ PAN – ekologii języka, choć w rozumieniu nieco odmiennym. Mówię tu o publikacji Gary’ego Lupyana i Ricka Dale’a dotyczącym Hipotezy Niszy Językowej (Linguistic Niche Hypothesis)[1].
Zacznę od przybliżenia Czytelnikowi rzeczonej hipotezy oraz badania, na podstawie którego została sformułowana. Lupyan i Dale poddali analizie statystycznej ponad 2000 języków świata. Okazało się, że istnieje ścisły związek między ilością użytkowników danego języka a jego morfologiczna prostotą. Innymi słowy, im mniej skomplikowana fleksja – co zazwyczaj oznacza brak deklinacji i koniugacji oraz prostą konstrukcyjnie liczbę czy rodzaj – tym większe prawdopodobieństwo, że język będzie się rozprzestrzeniał. Z kolei języki często używane mają tendencje do morfologicznego upraszczania – wygrywają struktury najsilniejsze, bo ... najłatwiejsze do przyswojenia. I to one – języki i ich struktury – zajmują nisze ekologiczne tworzone przez takie zjawiska społeczne jak migracja (na przykład za chlebem). Jednym z takich języków-zdobywców jest język angielski.
Hipoteza Niszy Językowej dała mi asumpt – bezpośrednio i pośrednio – do dwóch refleksji.
Pierwsza, ta wywołana wprost przez badanie Lupyana i Dale’a, to konstatacja, z zachwytem, że język – i to per se, nie jako aktywność poznawcza użytkownika – jest niebywale prężnym organizmem-zdobywcą. Konstatacji tej towarzyszy prywatna hipoteza odwracająca (częściowo przynajmniej) implikację towarzyszącą sądom wypowiadanym na temat języka angielskiego. Powszechnie uważa się, że swoją popularność zawdzięcza on potędze – militarnej, gospodarczej i kulturowej – Stanów Zjednoczonych. W świetle badań nad ekologią języków możemy spróbować przyjąć, że zależność ta nie jest wyłącznie jednokierunkowa i że rzeczona potęga może być pochodną – a nie tylko przyczyną – popularności angielszczyzny.
Refleksja druga odnosi się do Hipotezy Niszy Językowej nie wprost, ponieważ prowadzi przez komentarz, jaki mój kolega-anglista-tłumacz wygłosił po przeczytaniu artykułu Lupyana i Dale’a. „Kolejny dowód pośredni na to, że lenistwo mamy wpisane w naturę? Ale może chociaż, skoro polski taki skomplikowany, to od siebie możemy wymagać? Zanim wyginiemy :)” – napisał. Uwaga ta natchnęła mnie do rozmyślań nad tym, czy faktycznie wyginiemy (językowo) i gdzie czyha na nas największe niebezpieczeństwo. Odpowiedź na tak postawione pytanie pojawia się często w debatach polonistów – pisałam o tym przy okazji refleksji nad Kongresem Języka Polskiego – i sprowadza się do utyskiwania na upadek norm językowych i niską kulturę językową Polaków. Powodów takiego stanu rzeczy upatruje się w słabym oczytaniu w rodzimej literaturze i – ostatnio coraz częściej – w anglicyzacji polszczyzny.
Czy faktycznie oddajemy językowo pole, gdzie najbardziej i jak bardzo grozi nam angielski, język-zdobywca? Tu także zacznę od odpowiedzi standardowo padającej po tak zadanych pytaniach: zalewa nas anglojęzyczna terminologia. Nie przeczę, że tak właśnie jest: leksyka zza kanału – czy raczej zza oceanu – jest wszechobecna; nie zgadzam się jednak, że jest to najpoważniejsze zagrożenie dla polszczyzny. Nasz język pożyczał od innych przez wieki, a zapożyczenia były, są i będą elementem rozwoju językowego. Poza tym – co pokazałam już w jednym z wcześniejszych wpisów – polszczyzna znakomicie przysposabia angielskie słowa opatrując je rodzimą fleksją. Nie oznacza to bynajmniej, że zagrożenia ze strony języka-zdobywcy nie ma. Jest i to znacznie groźniejsze, bo na swój sposób podskórne: nie dotyczy zapożyczeń leksykalnych – co do których możemy postanowić, że ich po prostu nie używamy, wybierając polskie odpowiedniki (o ile są ;-)) – lecz przetwarzanej nieświadomie składni, zwłaszcza tej tzw. delikatnej, z poziomu związków frazeologicznych. Nie raz już słyszałam, że ktoś „bierze autobus” (ang. take a bus); dość powszechna staje się także popularna angielska konstrukcja rzeczownik+rzeczownik: od pewnego czasu mamy Sopot Festiwal (zamiast Festiwalu w Sopocie) czy but-halę (zamiast hali/sklepu obuwniczego). Na dodatek dorasta właśnie w Polsce pokolenie wychowane na anglojęzycznej literaturze dziecięcej klasy B w tłumaczeniu podobnej klasy (czyli językowa bylejakość B2). Na tezę, którą zamierzam postawić nie mam żadnych empirycznych dowodów (poza zeszytem pewnego 18-latka), ale wydaje się mało prawdopodobne, aby kilkulatek bombardowany angielską frazeologią wyzierającą z każdego źle przetłumaczonego zdania przyswoił sobie język polski bez śladu składni języka-zdobywcy. Dlatego, moim zdaniem, w obronie polszczyzny powinniśmy od siebie wymagać wszyscy, krzewiąc kulturę języka ojczystego; niemniej, wyjątkowe zobowiązanie spoczywa na nas, filologach, zwłaszcza anglistach, ze szczególnym uwzględnieniem tłumaczy: brońmy ekologii języka polskiego, przykujmy się drzewa. Syntaktycznego.
[1] Lupyan, G. and R. Dale, 2010. Language Structure Is Partly Determined by Social Structure. PLoS One 5(1); http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2798932
Zdjęcie pochodzi z: http://www.geocontext.org/foto/rospuda-protest-2007-zima/fotografia-5/
Świetnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuńNad takimi sprawami ja raczej się nie zastanawiałam, ale jestem zdania, że specjalistyczne analizy środowiskowe są bardzo ważne. Nawet niedawno korzystałam z usług firmy http://eco-expert.eu/ która taki raport dla mnie wykonała.
OdpowiedzUsuń