niedziela, 18 września 2011

Dlaczego nie chcę być filolożką

W języku znaczenie mają wszystkie jego formy, od pojedynczych morfemów do całych wypowiedzi. Oczywiście część form z czasem może zostać z pierwotnego sensu (sensów składowych) wybielona, jak polska piwnica (wcale już nie miejsce przechowywania piwa, w każdym razie nie wyłącznie) czy angielskie breakfast (że to złamanie [całonocnego] postu [break=złamać; fast=post] „przypomnieli sobie” czytelnicy George’a R.R. Martina), ale semantyka zdecydowanej większości struktur małych i dużych towarzyszy im, nawet jeśli wyczuwamy ją tylko podskórnie. 
Co oznacza owo podskórnie wyczuwanie znaczenia i kiedy mamy do czynienia z taką sytuacją, kiedy czujemy – raczej niż wiemy – semantykę formy?
W przypadku morfemów, które często występują zarówno w złożeniach jak samodzielnie (dotyczy morfemów leksykalnych), wyodrębnienie danej formy (nawet gdy występuje ona w złożeniu) jest dość proste, a jej połączenie ze znaczeniem – raczej nie budzi wątpliwości. Na przykład semantyka przyimka ­przy ­– który jest autonomicznym i dość popularnym słowem – towarzyszy mu we wszelkich prefiksalnych formacjach dewerbalnych czyli we wszystkich sytuacjach, kiedy przy- (przyrostek) przyłączamy do czasownika. Pisałam o tym w poprzednim eseju.
Prefiksy – właśnie ze względu na przyimkową proweniencję – są pod tym względem uprzywilejowane. Odrobinę inaczej rzecz ma się z przyrostkami, bo cząstki słowotwórcze biorące udział w formacjach sufiksalnych nie funkcjonują jako autonomiczne słowa. Są morfemami gramatycznymi słowotwórczymi[1], których zadania to: zmiana kategorii gramatycznej słowa (i, co za tym idzie, jego funkcji znaczeniowej); zdrobnienie lub zgrubienie; oraz różnego rodzaju nacechowanie. Dodatkowo, w przeciwieństwie do przedrostków, których liczba jest ograniczona i które dość łatwo usystematyzować na podstawie właściwych związków forma-znaczenie, przyrostki spełniające każde z wymienionych wyżej zadań są bardzo liczne i stosowane nieregularnie. Na przykład zdrobnienia – w tym nazwy istot młodych – tworzymy za pomocą cząstek -ik, -yk, -ek, -ak, -eczek, -aczek, -iczyk, -ulek, -inek, czy -ątko.  Sporo, nawet bez zdrobnień rodzaju żeńskiego, a do tego reguły, które rządzą doborem końcówki do konkretnego czasownika są skomplikowane i mają wyjątki, toteż przeciętny użytkownik języka kojarzy te morfemy raczej z faktycznym użyciem (konik/balonik/filmik, pajacyk/placyk/rydzyk, piesek/kotek/domek itd.) niż z konkretną zasadą gramatyczną. Właśnie nieumiejętność zwerbalizowania zasady rządzącej połączeniem forma-znaczenie – lub zwyczajnie jej brak – powodują, że przyrostek „ciągnie za sobą” znaczeniowo całą – większą lub mniejszą – grupę słów tworzonych z jego udziałem. Grupę, która jako pewien gestalt jest źródłem znaczenia przyrostka. A ponieważ gestalty odczuwamy raczej niż świadomie analizujemy i werbalizujemy, użyłam w odniesieniu do semantyki przyrostka określenia „podskórne” (bo nie-łatwo-uchwytne).
Przykładem (dość już leciwym, ale powszechnie znanym, toteż zacytuję) innowacji, przy której na pierwszy rzut ucha wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z neologizmem nacechowanym negatywnie, był słynny Dornowski wykształciuch. Wiemy, że to określenie pejoratywne, bo przywołuje, przez analogię, kłamczucha, flejtucha, pastucha, starucha czy komucha. Ktoś powie, że istnieje reguła mówiąca, że -uch to przyrostek stosowany w ekspresywach o zabarwieniu negatywnym. To prawda, ale przypadków użycia jest tak mało, że powinniśmy raczej mówić o wzorcu małego zasięgu, a nie o zasadzie gramatycznej. Poza tym możemy zapytać, negatywny, ale jak? I tu odpowiedź oparta jest już wyłącznie na znaczeniu cytowanych innych derywatów, bo w znaczeniu wykształciucha – wykształconego, a mimo to charakteryzującego się brakiem dbałości o wartości istotne dla polityka-słowodawcy – są i pastuch i flejtuch i staruch, których wyobrażamy sobie w stroju raczej niedbałym, i leniuch, który nie dba o nic, nie tylko o wygląd zewnętrzny. Na próbę zastanówmy się, co byłoby, gdyby cytowany polityk zdecydował się mówić o wykształciakach lub wykształcinach. Instynktownie (podskórnie?) czujemy, że pierwsze sugerowałoby plebejskie pochodzenie wykształconego lub jego cwaniactwo, a drugie jego mizerną kondycję (zapewne intelektualną). W pierwszym przypadku odczytujemy znaczenie neologizmu przez analogię do waciaka, Walendziaka czy Warszawiaka (nie wystarczy nam wiedza, że przyrostek –ak służy do mówienia z niechęcią o dziecku [dzieciak]); dla wykształciny, oprócz człowieczyny czy biedaczyny (współczucie), przywołamy chudzinę (niedobór) i dziecinę (zdrobnienie, często oznaczające protekcjonalny stosunek mówiącego).
Taka semantyka podskórna idąca za przyrostkiem sprawia, że – mimo przekonania, iż należy walczyć z wszelkimi przejawami dyskryminacji, również w języku – nie dam się przekonać do derywacji sufiksalnej dla żeńskich odpowiedników zawodów i funkcji. Po pierwsze, wszelkie popularyzowane ostatnio -k-pochodne – filolożka, psycholożka, adwokatka, kierowniczka itd. – nieodparcie sugerują deminutywa i, co za tym idzie, tworzą wrażenie, że określane przez nie osoby są małe i że można je potraktować z góry (Ludwiku Dornie, Sabo i wy, siostry-feministki, nie idźcie tą drogą). Do tego wszystkiego dochodzą analogie oparte na paronomazji lub warunkowane przez związki frazeologiczne, w które wchodzą słowa. W efekcie  filolożka i psycholożka nieodparcie kojarzą mi się z papużką, przywodząc na myśl ptasi móżdżek, a kierowniczka, przez popularność użycia w pewnym określonym kontekście, będzie zawsze z mięsnego. Dlatego właśnie – uciekając przed semantyką przyrostków, które mogą wiele – wolę formant paradygmatyczny (O zabranie głosu poproszono obecną na sali dyrektor instytutu), gdzie płeć osoby, o której mowa jest sygnalizowana, ale wyłącznie nieodmiennością opisującego ją rzeczownika.


[1] W odróżnieniu od morfemów gramatycznych fleksyjnych, których zadaniem jest informowanie o funkcji składniowej tworzonego wyrazu.

3 komentarze:

  1. Lubię czasami odwiedzić ten blog, bo miło poczytać kogoś po językoznawczym fachu ;) a co do tematyki tego wpisu -- no cóż, filolog -- to brzmi dumnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi.
    The feeling's mutual - z jedna różnicą: ja nie muszę odwiedzać, bo UE sam mnie odwiedza na FB ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli mogę wtrącić: przyrostek -ak chyba zmierza ku neutralności (jeśli jeszcze tego stanu nie osiągnął): w końcu z sympatią możemy mówić o kurczakach, kociakach i chłopakach, czasem jeszcze mówimy o kurczętach ale o chłopiętach już chyba tylko z patosem. No i czy lublinianom przeszkadza, jeśli ktoś ich czasem nazwie lubelakami? A lubartowian z Lubartowa w ogóle nie ma - są lubartowiacy.

    A w ogóle ten blog to moje dzisiejsze odkrycie
    - dzielę zachwyt.

    OdpowiedzUsuń