wtorek, 11 stycznia 2011

Syn-estetyka języka

W języku często zdarza się, że podobne formy występują razem bez względu na to, czy istnieją miedzy nimi powiązania semantyczne (lub raczej, mimo iż takich połączeń – pozornie – nie ma ). Zjawisko to  zresztą nie jest ograniczone do języka[1]. Motywy powracające obserwujemy w utworach muzycznych; w malarstwie – tu na szczególną uwagę zasługuje surrealista Salvador Dali i jego obrazy z powtarzającymi się i/lub podobnymi do siebie elementami[2]; oraz w literaturze: detale (również formalne), do których wracają w kolejnych dziełach niektórzy pisarze[3] czy wreszcie powszechnie stosowane zabiegi formalne takie jak powtórzenia, zbitki podobnie brzmiących wyrazów (w tym onomatopeja), rymy czy aliteracja.   
Przedstawione powyżej wyliczenie możliwości języka w omawianym tu względzie jest dość chaotyczne, dlatego postaram się nieco je uporządkować na użytek niniejszego wpisu. Z jednej strony mamy w języku wielokrotne powtórzenie tego samego elementu (=tej samej formy), zorientowane na wywołanie – docelowo – pewnego efektu pragmatycznego czy znaczenia (jak w przypadku Galatea of the Spheres Salvadora Dali, żeby posłużyć się analogią z dziedziny sztuki); takie przypadki omówię wkrótce w mini-eseju dotyczącym ikoniczności języka. Trochę innym problemem – interesującym poznawczo i neurobiologicznie, o czym za chwilę – jest gromadzenie form nie identycznych lecz podobnych; co ważne, podobieństwo to dostrzegamy na poziomie formalnym, bez – początkowo – oczywistych związków znaczeniowych (dla porównania, Salvadora Dali The Burning Giraffe czy różne obrazy dwuznaczne, na przykład The Slave Market with Disappearing Bust of Voltaire lub Apparition of Face and Fruitdish on the Beach  i in.). Tym drugim zjawiskiem chcę zająć się tym razem.
Kiedy mowa o językowych formach podobnych, w pierwszej kolejności należy wymienić rymy, aliterację i zbitki podobnie brzmiących słów. Pierwszego zjawiska nie trzeba chyba szczegółowo objaśniać; przypomnę tylko za Słownikiem Języka Polskiego PWN: rym to zgodność brzmienia końcowych części wyrazów, występująca najczęściej na końcu poszczególnych wersów utworu poetyckiego. Sam rym nie świadczy o wielkości poezji, ale są rymy formalnie kunsztowne, które pokazują giętkość językową swych twórców. Jednym z bardziej zachwycających mnie przykładów takiej giętkości jest subtelna łatwość rymowania Jeremiego Przybory, zwłaszcza w piosenkach, które za Kornelem Makuszyńskim nazwę kulawymi[4], bo ich kunszt wynika z nagromadzonych w tym samym utworze rymów do jednego słowa:
Szuja, naomamiał, natruł i nabujał
Szuja, a wierzyłam przecież mu jak nikt!
Szuja, dziecku kazał mówić: 'Proszę wuja'!  

Alleluja wesołego zrobił mi i znikł!!!     itd.

Z kolei aliteracja, bardziej znana w piśmiennictwie anglosaskim, to umieszczenie w jednym wersie (zdaniu, nagłówku prasowym i in.) słów zaczynających sie od tej samej litery: Wydzierżawię wycyklinowany wybieg dla wyżła będzie przykładem aliteracyjnego anonsu (anonsensu?) prasowego. Wreszcie zbitki podobnie brzmiących słów; raczą nas nimi różni autorzy, z których po raz kolejny wymienię dwóch ulubionych[5]: Jacka Kaczmarskiego i jego szablistą polszczyznę czy tłumaczą w tłumie (i wiele innych, polszczyzna Kaczmarskiego jest bardzo mięsista) oraz Zbigniewa Kruszyńskiego wahające się drzwi wahadłowe lub Tańczono. Tłoczono.
Wszystkie opisane wyżej zabiegi formalne – rym, aliteracja, zbitka – przez zestawienie słów podobnych nadają językowi charakter magiczny, rytualny, co jest niewątpliwie zachwycające. Niemniej, znacznie bardziej interesujące wydaje mi się zestawienie form, w przypadku których podobieństwo formalne dopiero trzeba odszukać, a gdy to już się uda, efektem są zadziwiające, początkowo nieoczywiste a później olśniewające, efekty semantyczne. Przykład takiego zabiegu znalazłam – z zachwytem – w powieści Olgi Tokarczuk Prawiek i inne czasy. Jeden z jej bohaterów, Izydor, rozumie w końcu istotę Boga dostrzegając podobieństwo między inwokacją Boże! a podobnie zakończonymi słowami: słońce, powietrze, miejsce, pole, morze, zboże, ciemne, jasne, zimne, ciepłe, zawsze, pożywienie, wszędzie, nigdzie.
Przy całym zachwycie dla przytoczonych wyżej przykładów pamiętać trzeba, że na naszą admirację zasługuje nie sam język, ale jego użytkownik. I im bardziej nieoczywiste podobieństwo nagromadzonych form, tym językowa giętkość użytkownika bardziej godna uwagi. Giętkość ta jest godna uwagi do tego stopnia, że przypuszczać należy, iż w przypadku podobieństw nieoczywistych trzeba mówić o szczególnych do ich zauważania predyspozycjach.  Sądzę, że predyspozycji tych doszukiwać się trzeba w nietypowych połączeniach neuronowych w naszym mózgu, czyli w tzw. białej masie. Fakt, iż niektórzy z nas są okablowani inaczej widać na przykładzie synestezji, której istotą są neuronowe połączenia obszarów różnych doznań zmysłowych, obszarów u zwykłych ludzi niepołączonych. Myślę, że podobnie – specjalnie i atypowo – jesteśmy okablowani do dostrzegania podobieństw form i do semantycznego podążania ich tropem. Stąd tytuł niniejszego wpisu.  


[1] Dziękuję mojej renesansowej koleżance, Marysi Korusiewicz za inspirującą rozmowę na temat.
[3] N.p.: spadająca i rozbijająca się o betonową posadzkę żarówka w wielu powieściach Saula Bellowa; podwójnie szklone okna (double-glazed windows), wielokrotnie, u Johna Updike’a; podczas gdy motyw u Bellowa pełni funkcje metaforyczną, swoista rekursja wspomnianych okien u Updike’a nie daje się równie łatwo interpretować ;-). Takich przykładów oczytany czytelnik zna(jdzie) na pewno więcej.
[4]wiersz bardzo kunsztownie uczyniony, bo tylko na dwóch rymach oparty jak kulawy na dwóch szczudłach”,
Kornel Makuszyński, Panna z mokrą głową. Nasza Księgarnia 2007; str. 15.
[5] Obu tym autorom poświęcę osobne wpisy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz