niedziela, 27 marca 2011

Pragmatyczna wartość karmienia psa

Przesiadywanie w czasie przerw w zajęciach w pokoju do pracy własnej/cichej – który na wyższej uczelni jest odpowiednikiem pokoju nauczycielskiego – bywa źródłem różnych ciekawych doświadczeń, również lingwistycznych. Jako że pokój taki, oprócz innych funkcji, ma i tę, iż jest miejscem dyżurów nauczycielskich, przesiadujący tam fascynat języka często bywa świadkiem następującego wydarzenia: do pokoju, gdzie znajdują się (najwyżej) 2-3 osoby, z których żadna nie jest dr. Szukanym, wchodzi student, grzecznie mówi „Dzień dobry” i pyta: „Czy jest dr Szukany?”; pyta, mimo, że dla każdej dobrze widzącej osoby oczywiste jest, że w pokoju dr. Szukanego NIE MA.
Sytuacja ta jest często przedmiotem złośliwości wygłaszanych pod adresem studenta-interesanta, jak już – a czasem zanim – zamkną się za nim drzwi. Docinki takie wynikają z faktu, iż w kontekście małego pokoju – w którym widać wszystkich obecnych i raczej wykluczamy, że ktoś  siedzi pod biurkiem lub w szafie – pytanie „Czy zastałem ...” wydaje się pozbawione sensu. Istnieje wprawdzie wąski margines sytuacji, w których student zwyczajnie nie wie, jak wygląda jego wykładowca (z powodów tak oczywistych, że nie zostaną one tu omówione), ale przeważnie nasz interesant wie, kogo szuka, widzi, że Szukanego nie ma, a mimo to pyta. Podobnym przypadkiem użycia językowego – podobnym, bo traktowanym jako bezsensowne i równie złośliwie komentowanym – jest pytanie: „Gdzie masz kosz na śmieci?” zadawane przez gościa gospodarzowi, u którego w domu gość chce pozbyć się jakiegoś odpadka. Przecież – mówią prześmiewcy – kosz na śmieci w większości mieszkań jest w kuchni pod zlewem, po co więc pytać „Gdzie ...?”.
W dzisiejszym wpisie zamierzam wystąpić w obronie jednych i drugich szukających, pokazując, że ich pytania wcale nie są pozbawione sensu. Najpierw jednak kilka słów o różnicy między tym, co mówimy a co naprawdę mówimy. Często zdarza się, że pytania, które zadajemy są naprawdę prośbami, prośby – oskarżeniami itd. Dzieje się tak, dlatego że wartość logiczna zdania nie zawsze przekłada się na jego wartość pragmatyczną. Czyli czym innym lokucja, a czym innym illokucja czy perlokucja.
Postaram się to wyjaśnić na przykładzie. Jeśli wypowiadam proste zdanie (lokucja), jak choćby Pies jest głodny, to moim zamiarem językowym (illokucja) czy oczekiwaną reakcją otoczenia (perlokucja) mogą być:
  • stwierdzenie faktu
  • prośba, by ktoś psa nakarmił
  • ostrzeżenie, że zabawa z psem może się źle skończyć, bo pies głodny to pies zły
  • skarga, że nikt się o tego psa nie troszczy (oprócz mnie)
  • zainicjowanie rozmowy/kłótni o tym/to, kto powinien karmić psa
  • przekazanie jakiejkolwiek informacji, która w moim idiolekcie – a najbliżsi powinni wiedzieć, o co mi chodzi – jest zakodowana za pomocą zdania Pies jest głodny.
Można zapytać, dlaczego my, ludzie, mówimy co innego niż mówimy. Powodów może być kilka, na przykład taki, że chcemy, aby ktoś domyślił się, o co nam chodzi, by pokazał, że zna nas na tyle, że potrafi odczytać nasze prawdziwe intencje. Przeważnie jednak naszym celem jest zachowanie twarzy, naszej lub współrozmówcy. Polecenie „Nakarm psa” może zostać zlekceważone i osoba je wydająca straci autorytet; pozostawione bez reakcji „pies jest głodny” niczyjej charyzmy nie obniża, bo zawsze można powiedzieć, że nie chodziło o polecenie, lecz o zwykły komunikat. Z tego samego powodu wiele pytań/próśb/propozycji zawiera w sobie przeczenie: „Nie poszlibyśmy do kina?”, „Nie zrobiłbyś porządku na biurku?”, „Nie napiłabyś się kawy?”.  Wszak, gdyby okazało się, że adresat tych wypowiedzi jest naszym zachętom nieprzychylny, zawsze możemy powiedzieć, iż od początku sami byliśmy im przeciwni lub wobec nich sceptyczni.
Z nakreślonej wyżej perspektywy, pytanie o kosz na śmieci przestaje brzmieć nonsensownie, ponieważ staje się oczywista jego wartość pragmatyczna – to nie jest pytanie, tylko prośba o pozwolenie na skorzystanie z domowego repozytorium odpadków – i jego rola w zachowaniu twarzy: szanujemy prywatność naszych gospodarzy i niewielu z nas pozwoli sobie na samodzielną eksplorację, zwłaszcza w miejscu tak prywatnym (i często nie-do-pokazywania) jak „w kuchni pod zlewem”. Odpowiednio zmienia się też wartość odpowiedzi, którą na nasze pytanie „Gdzie masz kosz na śmieci?” otrzymujemy: nie jest to informacja o, a pozwolenie na skorzystanie z. Podobnie ratowaniu twarzy ma też służyć pytanie „Czy jest dr Szukany”. Student wszedł, zakłócił mir pokoju wykładowców i ... ma po prostu powiedzieć „Dzień dobry”, odwrócić się i wyjść? Zachowanie takie byłoby zapewne odebrane jako dość nietypowe, na granicy afrontu (co może być ryzykowne, bo skąd student wie, z kim jeszcze z tego pokoju będzie kiedyś miał zajęcia?). Stąd też zapewne mniej nonszalanckie wydaje się bezsensowne z pozoru pytanie, jakie pada. Pytanie, które pragmatycznie nie jest pytaniem, ale ratującym twarz stwierdzeniem o treści: „Widzę, że dr. Szukanego tutaj nie ma, ale co ja właściwie mam powiedzieć, skoro już tutaj wszedłem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz