sobota, 3 grudnia 2011

O kulturze dyskusji

Odpowiedź na pytanie, na czym polega kultura dyskusji jest w zasadzie prosta i każdy z nas potrafi wymienić kilka cech, które świadczą o poziomie uczestników takiej czy innej wymiany zdań. Przede wszystkim każda transakcja słowna powinna być na argumenty, nie na inwektywy; argumenty powinny być ad rem, nie ad personam, a wypowiedzi – możliwie pozbawione dygresji; odpowiedzi na argumenty również muszą być rzeczowe, a padać powinny dopiero, gdy interlokutant postawi kropkę; w nawiązaniu do tego ostatniego, ważne także jest, aby emocje, które przeważnie tak czy inaczej rozpalają dyskutantów, pozostały na poziomie pozwalającym utrzymać poziom decybeli w nieszkodliwych dla zdrowia normach. I mimo, że cech kulturalnej wymiany zdań jest (jak widać) kilka, to nadmiar emocji właśnie – wedle powszechnych przekonań – sprawia, że dyskusja zmienia się w pyskówkę, czyli przestaje być wymianą kulturalną. Niewątpliwie tak właśnie często się zdarza, ale czy wyłącznie tak? 
Postawione na końcu ostatniego akapitu pytanie jest dość przejrzystym zabiegiem retorycznym, bo skoro autor je stawia, to z pewnością po to, by – w mającym teraz nastąpić wywodzie – odpowiedzieć na nie w sposób pokazujący, że jest inaczej, niż się powszechnie uważa. Taki jest i mój zamiar. Chcę pokazać, że czasem ważniejsze od tego, na jakim poziomie emocji i decybeli mówimy, jest … nawet nie to, CO mówimy, ale JAK to mówimy, w sensie doboru środków wyrazu w odniesieniu do naszych prawdziwych intencji. Innymi słowy, nawet jeśli na poziomie lokucji[1] nasza wypowiedź jest bez zarzutu, jej waga illokucyjna (co chcemy powiedzieć czy co NAPRAWDĘ mówimy) oraz perlokucyjna (jaki wpływ zamierzamy wywrzeć na osobę, z którą rozmawiamy) może być konfliktogenna. Niemniej, zanim spróbuję pokazać mechanizmy zaogniania dyskusji za pomocą aktów mownych zwanych pośrednimi, najpierw kilka słów o tym, dlaczego mają one siłę inwektywy; czyli kilka słów o twarzy, jej zachowaniu, jej odbieraniu i jej traceniu.
Twarz (ang. FACE) jest w socjologii, a także  (co ważniejsze dla niniejszych wywodów) w pragmatyce językowej pojęciem znanym. Mamy wiele twarzy – co nie ma nic wspólnego z dwulicowością – z których każda jest naszym publicznym, prywatnym, zawodowym, rozrywkowym itd. wizerunkiem; wizerunkiem chronionym skwapliwie, gdyż nieustannie zagrożonym w kontaktach międzyludzkich. Właściwie każda transakcja słowna z drugim człowiekiem może stać się dla naszej – lub cudzej – twarzy (nomen omen) policzkiem. Na przykład, gdy ktoś nam coś ofiaruje – przedmiot, komplement, czas, pomoc – przyjęcie podarunku przyprawia nam twarz pariasa (bo jest często postrzegane jako przyznanie, że mamy jakiś deficyt, który oto ktoś pomoże nam wyrównać); ryzykuje też sam ofiarodawca: jeśli zdecydujemy się oferty nie przyjąć, ucierpi on, bo zostanie mu twarz odrzuconego, de facto twarz głupca, którą dość trafnie podsumowuje kuplet z Brassensa „z xyz w rękach gębę głupio rozdziawiłem, wybałuszyłem durne ślepia swe”. Wszyscy, czasem podświadomie, zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego często nasze wypowiedzi są skonstruowane tak, żeby zagrożenie dla swojej i cudzej twarzy zminimalizować. Czymże bowiem są propozycje typu „Nie napiłbyś się kawy?”, jak nie ochroną wizerunku mówiącego (jeśli mi odmówią, to czyż od początku nie mówiłam, żeby się tej kawy nie napić?) i adresata (skoro „nie” już padło, tym łatwiej bezpiecznie odmówić).
Gdybyśmy zagrożenie dla twarzy minimalizowali również w dyskusjach, ich kultura podniosłaby się radykalnie. Tak się jednak nie dzieje i nawet trudno wymagać, by tak było. Celem dyskusji nie jest dbanie o to, by nasz rozmówca dobrze się czuł i mógł z wymiany zdań wyjść z twarzą. Wręcz przeciwnie: chodzi o to, by mu tę twarz (eksperta; przekonującego mówcy; elokwentnego erudyty) odebrać. Bronią w takim starciu jest język – pisałam już wcześniej o językowych kłach i pazurach współczesnych osobników alpha – a od rodzaju broni zależy, jaka będzie klasa pojedynku. Może to być starcie na kije bejsbolowe albo finezyjna szermierka. Osobiście wolę drugą opcję – wymiany ciosów tego typu są wydarzeniami, których świadków szablistość języka (Kaczmarski) ma szansę zachwycić (por. Mistrzowie Comebacku) – z jednym tylko zastrzeżeniem: niech ostrza użytej broni nie będą powleczone trucizną.
Jedną z form trującego, niegodnego ataku na czyjąś twarz, ataku będące lokucyjnie po prostu stwierdzeniem (faktu?), lecz mającego illokucyjną i perlokucyjną wartość inwektywy, jest przyprawianie komuś gęby przez użycie w dyskusji wyrażeń nacechowanych negatywnie w miejsce form językowych pozbawionych pejoratywnych konotacji. Taką rolę pełnią na przykład: kobietka (często protekcjonalne) lub baba (przeważnie pogardliwe lub z niechęcią) zamiast kobiety; robol zamiast robotnika (jw) czy ględzić (ze złością) zamiast mówić. W tym kontekście możemy sobie wyobrazić wymianę między dwoma osobami, z których jedna preferuje literaturę piękną, druga zaś lubuje się w książkach historycznych; wymianę (pozornie) pozbawioną inwektyw, a jednak o bardzo niskiej kulturze dyskusji demonstrowanej przez A: Ja czytam książki o faktach, a ty o gruszkach na wierzbie, d…. Maryni i zielonych ludzikach lub przez B: Ja czytam książki o ludziach: ich myślach, uczuciach i wyborach, a ty o duperelach, o których już nikt nie pamięta. Nikt tu nikogo nie nazwał idiotą czy osobą o pospolitym guście … a jednak nazwał. Dbajmy więc o kulturę dyskusji na poziomie nacechowania. Może stwórzmy nawet specjalny cech dyskutantów niecechujących. Bo czy świat nie byłby piękniejszy, gdy powiedzieć:  Ja czytam o faktach a ty o ludziach: ich myślach, uczuciach i wyborach? Jakże po takim wstępie można by pięknie (po)różnić się dzięki temu, że ciągle jeszcze dyskutuje się z twarzą, a nie z przyprawioną gębą.


[1] Więcej o pragmatycznej wartości różnych wypowiedzi w PRAGMATYCZEJ WARTOŚCI KARMIENIA PSA.

3 komentarze:

  1. a poza tym jak można zwalczać kogoś przy pomocy placebo:-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czym lub kim jest inerlokutant czyżby interlokutorem?

    OdpowiedzUsuń