Język jest wierzchołkiem góry lodowej – napisał Gilles Fauconnier, kognitywista i autor koncepcji przestrzeni mentalnych, w myśl której język służy (roz)mówcom do konstruowania skomplikowanej architektury porozumienia. Porozumienie – a czasem nieporozumienie – wynika z faktu, że każda kondygnacja tej skomplikowanej językowej struktury otwiera drogę do wyobrażeń, przekonań i osobistych (encyklopedycznych, patrz n.p.: Cherchez la femme) definicji różnych pojęć. W tym sensie sam język jest tylko zaczynem, drogowskazem, kluczem, ... wierzchołkiem góry lodowej właśnie, bo to, co istotne jest jednocześnie i niewidoczne dla oka i znacznie większe i ciekawsze niż forma, którą postrzegamy.
Sytuacji w języku, kiedy mniej znaczy więcej jest bardzo dużo. Dość dobrze językoznawczo opisanymi zjawiskami są, na przykład, elipsa i metonimia. Ta pierwsza polega na opuszczeniu pewnych elementów wypowiedzi, ponieważ w oczywisty sposób wynikają one z kontekstu. Jako, iż zazwyczaj w taki oszczędny sposób ze sobą rozmawiamy, nie trudno wyobrazić sobie następujący dialog:
- [czy jesteś] Głodny?
- [jestem] Okropnie [głodny].
- [może zrobię ci] Kanapkę?
- [poproszę o] Dwie [kanapki].
- [z czym mają być te kanapki:] Szynka, ser, ogórek, rzodkiewka?
- [odpowiada mi] Szynka. [a jest może] pomidor?
- Ok. [czyli na kanapkach będą] Szynka i pomidor.
Metonimia, z kolei, to część za całość, całość za część lub część za część, pod warunkiem, że te części i całości przylegają do siebie w czasie (1), w przestrzeni (2) lub doświadczalnie (3):
1. Kanapka z tuńczykiem prosi o rachunek (kelnerka o kliencie, który – tu i teraz – złożył wspomniane zamówienie);
2. Wszystkie ręce na pokład (cała załoga, czyli ludzie, którzy te ręce mają i mogą nimi pracować);
3. Szybkość na drodze zwiększa ryzyko wypadków (jeśli mowa o drodze, to – w kontekście szybkości – wiadomo, że kołowej, a jeśli tak, to chodzi o szybkość, z jaką kierowca jedzie samochodem).
Jak wspomniałam wyżej, oba zagadnienia są dość dobrze opisane: mają swoich ekspertów, polskich i zagranicznych, stąd zainteresowany czytelnik na pewno znajdzie stosowne publikacje na wspomniane tematy. Powyższy komentarz traktuję jako alibi, by elipsę i metonimię potraktować marginalnie i skupić się na tym, co zachwyca mnie w języku jako wierzchołku góry lodowej: wspomniana wcześniej różnorodność treści i znaczeń, które otwierają się pod wpływem różnych, krótszych i dłuższych, form językowych. Najciekawsze doznania tego typu towarzyszą sytuacjom, gdy jesteśmy świadkami kilku różnych, pozornie niezwiązanych wypowiedzi, których śledzenie podobne jest do przeskakiwania z kamienia na kamień – lub, lepiej, z jednej wystającej gałęzi powalonego drzewa na inną – przy przeprawie przez strumień. Prawdziwa uczta intelektualna zaczyna się, gdy zdamy sobie sprawę, że te pozornie niepołączone elementy są pod powierzchnią wody (a więc w sposób niedostrzegalny) zespolone w jedną spójną całość. Odkrywanie tej całości, wymagające intelektualnych ewolucji, uważam za rozrywkę nader przyjemną. Dlatego tak bardzo lubię słuchać, co mówią małe dzieci i czytać Kurta Vonneguta. I dlatego, z wielka przyjemnoscią przeczytałam rozdział 9 książki Gorczycy i Rondudy W połowie puste, rozdział, który w pierwszej części składa się z samych przypisów (o książce - w jednym z późniejszych wpisów).
Humor dziecięcy to rozrywka znana od lat. Najśmieszniejsze są zawsze wypowiedzi nasze, dorosłych, które małe dzieci powtarzają automatycznie i, w konsekwencji, w zupełnie zaskakujących kontekstach. A jak już wykonamy semantyczny skok między kontekstem dziecka a naszym, otwierają nam się nowe, interesujące znaczenia, często osobiste i często bardzo prawdziwe:
Mama: Stolicą Polski jest Wa...
Dziecko: Warszawa.
Mama: Babcia mieszka we Wro ...
Dziecko: Wrocławiu.
Mama: A my mieszkamy w Ka ...
Dziecko: Kara boska.[1]
Podobnie intelektualnie rozgrzewająca jest lektura powieści Vonneguta. Jego książki obfitują w akapity, które kończą się twistem zmuszającym czytelnika do pojęciowego przeskoku z jednej formy na drugą, przy jednoczesnej refleksji na temat tego, jak, pod lustrem wody tekstu formy te łączy jeden sens, zamierzony przez autora i odgadywany przez czytelnika (lub odczytywany przez czytelnika niezależnie od zamierzeń autora).
Tak, profesor Swain umarł z powodu nadwagi, w swojej posiadłości, podczas obiadu, który wydał na cześć Samuela Langhorne’a Clemensa i Thomasa Alvy Edisona.
To były czasy.
Eliza i ja sprawdziliśmy menu: na pierwsze danie podano zupę żółwiową[2].
Przykłady jak ten wyżej, slapstickowe, sytuacyjnie poetyckie – jak napisał sam Vonnegut w powieści, z której pochodzi powyższy cytat – są tak naprawdę głęboko spójne jako całość. Głęboko, bo pod lustrem wody; na powierzchni jest tylko język tworzący pozornie niepołączone zręby ... tej samej góry lodowej.
[1] Tu akurat semantyczny skok nie jest trudny: dla Mamy-Wrocławianki mieszkanie w Katowicach to zaiste kara boska (z całym szacunkiem dla tego pięknego śląskiego miasta). Przy okazji, idea skoku semantycznego pochodzi od Seany Coulson, z książki Semantic Leaps. Frame Shifting and Conceptual Blending in Meaning Construction. Cambridge: CUP.
[2] Kurt Vonnegut, Slapstick or lonesome no more. London: Vintage Books; str. 28, tłumaczenie własne.